Hruszowa – mała osada zagubiona na białoruskiej prowincji niczym nie różni się na pierwszy rzut oka od setek jej podobnych, przaśnych, zaniedbanych, naznaczonych kołchozowym piętnem wsi. I nie byłoby żadnego powodu, żeby ją odwiedzić, gdyby nie spędziła w niej bez mała pół wieku Maria Rodziewiczówna.
Stary dom w Hruszowej pamiętający czasy Marii Rodziewiczówny |
Kiedy opuściliśmy szosę biegnącą z Kobrynia do Pińska i po przejechaniu boczną drogą dwóch kilometrów znaleźliśmy się w opłotkach Hruszowej, poczęliśmy szukać śladów pozostawionych przez słynną pisarkę. Powinno być ich mnóstwo, wszak stał tutaj jej okazały, murowany dwór, otaczały go zabudowania gospodarcze, a nieopodal rósł potężny, kilkusetletni dąb, którego uczyniła bohaterem jednej ze swoich książek.
Dwór Rodziewiczów w Hruszowej - zdjęcie z 1936 roku |
Zatrzymujemy się przed sklepikiem mieszczącym się w jakimś parterowym baraczku i zaczepiamy przechodzącego właśnie chwiejnym krokiem mieszkańca wioski. Początkowo nie rozumie, o co go pytamy, ale w końcu dociera do niego, że chodzi nam o usadźbu polskaj piśmiennicy i wskazuje ręką na barak ze sklepikiem w środku. Z niedowierzaniem spoglądamy na budyneczek niczym nie przypominający dworu, ale po chwili dostrzegamy za nim bielejący w pewnym oddaleniu murowany, piętrowy budynek, mogący od biedy przypominać szlachecką siedzibę. Kiedy jednak zbliżamy się do niego, widzimy, że to tylko współczesna, nieudolna imitacja staropolskiego dworu, mieszcząca podstawową szkołę. Natomiast tuż przy nim rośnie potężny dąb. To niewątpliwie legendarny już „Dewajtis”. Ale gdzie dwór Rodziewiczów? Jeśli nawet go zburzono, to musiały pozostać po nim jakieś resztki. Wychodzimy znowu przed sklepik i znowu otrzymujemy informację, tym razem od mieszkanki Hruszowej, posługującej się zupełnie poprawną polszczyzną, iż ten obskurny budyneczek, wyglądający jak barak, jest resztką dworu – fragmentem jego bocznego skrzydła, pozbawionego piętra.
Tyle zostało z dworu Rodziewiczów |
Tyle zostało z murowanego, dwukondygnacyjnego, dziewięcioosiowego budynku, z czterokolumnowym portykiem w wielkim porządku, znajdującego się na wprost istniejącej niegdyś bramy wjazdowej. Z długiego, piętrowego lamusa, ozdobionego dziesięcioma kolumnami, ustawionego pod kątem prostym na lewo w stosunku do dworu, nie pozostało żadnego śladu. Podobnie jak ze spichlerza zamykającego z prawej strony dziedziniec dworski, także dwukondygnacyjnego, z galeryjką oraz czterokolumnowym, graniastosłupowym portykiem od szczytowego boku.
Tak rozplanowany dwór zbudował w 1825 roku dziadek Marii Rodziewiczówny, Antoni Rodziewicz, chorąży kobryński, ożeniony z Eleonorą z Giełgudów. Jego ojciec, Seweryn Rodziewicz, kupił Hruszowę w końcu XVIII w. od rosyjskiego marszałka polnego, Aleksandra Suworowa. Pierwotnie majątek ten należał do kniaziów kobryńskich, następnie do rodziny Paców, potem Sanguszków, by w końcu stać się królewszczyzną na mocy edyktu wydanego przez króla Zygmunta Starego. Po trzecim rozbiorze Polski caryca Katarzyna II ofiarowała go wraz z całym kluczem kobryńskim swojemu najwybitniejszemu dowódcy, Aleksandrowi Suworowowi.
Antoni Rodziewicz (1777-1839) herbu Łuk należał do starego rodu szlacheckiego, znanego już w XV wieku, a wywodzącego się z Rodziewicz koło Holszan w powiecie oszmiańskim. Miał on dwóch synów: Teodora (?-1877) i Henryka (1835-1881), którym w spadku pozostawił swój majątek. Starszy Teodor otrzymał Hruszowę, młodszy Henryk – Pieniuhę leżącą w pobliżu Różany. W Pieniusze przyszła na świat czwórka dzieci Henryka, ożenionego z Amelią z Kurzenieckich. Najmłodszą z nich była Maria Rodziewiczówna, urodzona 2 lutego 1864 r., w czasie kiedy jej ojciec został zesłany na Sybir za pomoc udzielaną powstańcom styczniowym. Matce pozwolono zostać w domu tylko do czasu urodzenia Marii. Po porodzie i ona podążyła śladem męża, Marią zaś i jej starszym rodzeństwem zajęli się dziadkowie Kurzenieccy, a po ich śmierci spokrewniona z Rodziewiczami Karolina Skirmunttowa z Korzeniowa. W 1871 r. wracają po 7 latach zesłania rodzice Marii, ale nie wolno im osiąść w swoim majątku. Zabierają więc dzieci i osiedlają się w Warszawie, nie posiadając, niestety, żadnych środków do życia. Gdyby nie pomoc dalekiego kuzyna, Ksawerego Pusłowskiego, który zatrudnił Henryka Rodziewicza w charakterze zarządcy jednego ze swoich majątków, przymieraliby niechybnie głodem.
W 1875 r. umiera bezdzietnie Teodor Rodziewicz, więc należąca do niego Hruszowa staje się własnością brata Henryka, który wraz z rodziną przenosi się do niej niezwłocznie. Radość Marii z pozyskania własnego majątku najlepiej oddają napisane przez nią słowa: Nasze! Swój ogród, swój sad, swoja strzecha nad głową, pewna i cicha, i mleko pachnie trawami, ciepłe po udoju... wszystko swoje! Każdego dnia, na zawsze. Na razie jednak przyszła właścicielka Hruszowej nie może cieszyć się własnym domem, zostaje bowiem wysłana do Jazłowca, gdzie pobiera do 1879 r. nauki na pensji sióstr niepokalanek. Kiedy w 1781 r. umiera Henryk Rodziewicz, majątek przejmuje syn, również Henryk, który nie pali się jednak do prowadzenia dużego gospodarstwa i przekazuje je młodszej siostrze pod warunkiem uzyskania od niej odpowiedniej spłaty. Maria Rodziewiczówna energicznie zabiera się do gospodarowania na roli, której obszar przekracza półtora tysiąca hektarów. Do 1900 r. reguluje długi zaciągnięte jeszcze przez stryja Teodora oraz przez ojca, spłaca rodzeństwo i staje się jedyną panią na Hruszowej. Obok zarządzania dużym gospodarstwem rolnym prowadzi ożywioną działalność społeczną: utrzymuje szkołę dla wiejskich dzieci i opłaca nauczycielkę, zakłada bibliotekę, ochronkę i punkt sanitarny, pomaga katolikom odzyskać kościół w Horodcu, a potem opłaca jego remont, finansuje budowę kościoła w Antopolu i zabiega, aby znalazły się w nim relikwie św. Andrzeja Boboli, zamordowanego w XVII w. w pobliskim Janowie, za jej sprawą w Horodcu siostry urszulanki zakładają dom zakonny i prowadzą akcje charytatywne i edukacyjne w powiatach kobryńskim, drohiczyńskim i pińskim.
Dzięki Marii Rodziewiczównie dwór w Hruszowej stał się ośrodkiem kulturalnym, stanowiącym pewien wzorzec dla okolicznej ludności, a także placówką medyczną, w której włościanie otrzymywali pomoc w razie zachorowania. Stosunki z miejscową ludnością układały się jednak różnie. Nie obyło się bez scysji na styku dziedzic – parobek. W 1890 r. Rodziewiczównie groził nawet 2 tygodniowy areszt za pobicie pastucha, zaś 10 lat później ktoś celowo podpalił jeden z jej folwarków. Ale gdy minęło 50 lat od rozpoczęcia przez nią władania Hruszową i w tym samym roku obchodziła jubileusz 50-lecia pracy literackiej, hruszowscy chłopi podarowali jej album z dedykacją: Sprawiedliwej Pani i Matce za 50 lat wspólnej pracy, kupili też dzwon do odzyskanego przez nią kościoła w Horodcu i za darmo zwieźli cegłę na budowany dzięki jej staraniom katolicki kościół w Antopolu.
W 1882 r. nastąpił debiut literacki Marii Rodziewiczówny – „Dziennik Anonsowy” wydrukował jej dwie nowelki: Gamę uczuć i Z dzienniczka reportera. W 1884 r. w redagowanym przez Marię Konopnicką "Świcie" ukazało się opowiadanie Jazon Bobrowski, a rok później humoreska Farsa panny Heni. Jej debiut powieściowy to Straszny dziadunio, opublikowany w odcinkach także przez „Świt” w 1886 r. Przez następne lata, mieszkając i gospodarując w Hruszowej aż do 1939 r., Maria Rodziewiczówna napisała 36 powieści. Te, które powstały przed 1918 rokiem, a więc przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości, miały za przesłanie obronę polskości na Kresach Wschodnich, utrzymanie ziemi w polskich rękach, przedkładanie patriotyzmu i religijności nad dobra materialne. W takich książkach jak Dewajtis, Klejnot, Gniazdo Białozora, Barbara Tryźnianka, Czahary czy Jaskółczym szlakiem czyni polski dwór, w sposób po części zawoalowany, ostatnim bastionem polskości na ziemiach zagrabionych przez Rosjan. Pisze dużo, co roku ukazuje się jedna, a niekiedy nawet dwie jej powieści. Honoraria autorskie w dużej mierze przyczyniają się do ratowania podupadającego majątku w Hruszowej. W 1911 r. wraz z przyjaciółkami – Jadwigą Skirmunttówną i Marią Jastrzębską – przeprowadza się do zbudowanej w lesie prymitywnej chatki, by spędzić w niej kilka tygodni, a potem napisać Lato leśnych ludzi – jedną z jej najbardziej poczytnych powieści, zachwycających przede wszystkim tych, którzy bez wahania porzucają zdobycze współczesnej cywilizacji, aby obcować z naturą w ciszy i spokoju, z dala od cywilizacyjnego rozgardiaszu.
W okresie międzywojennym pisze znacznie mniej, dużo natomiast czasu poświęca pracy społecznej w myśl głoszonej przez siebie zasady: Są dwie potęgi, którym trzeba dać wszystko, a w zamian nie brać nic - to Bóg i Ojczyzna. W 1918 r., podczas pobytu w Warszawie, została mianowana komendantką Kobiecego Komitetu Ochotniczej Odsieczy Lwowa na miasto Warszawę, z poleceniem prowadzenia biura werbunkowego i zbiórki żywności i leków, działała w Polskim Czerwonym Krzyżu jako sekretarka w Komitecie Głównym; w Hruszowej założyła kółko rolnicze „Mozół” skupiające okolicznych ziemian oraz bibliotekę, przedszkole, przytułek i placówkę medyczną dla miejscowej ludności, doprowadziła do rozpoczęcia w 1925 r. budowy „Domu Polskiego” w Antopolu, sfinansowała rozbudowę gimnazjum w Kobryniu, stała się protektorką i współzałożycielką Związku Szlachty Zagrodowej.
Mimo wielu społecznych obowiązków i pracy literackiej, nie zaniedbywała majątku i dworu, w którym mieszkała wraz z Jadwigą Skirmunttówną, daleką krewną i nieodłączną przyjaciółką. Matka, babka i starsza siostra Marii zmarły w latach 90. XIX w., a obszerny dwór służył tylko dwóm osobom. Dlatego pomieszczenia na piętrze stały puste, zamieszkane były pokoje na parterze i to jedynie od strony ogrodu. Było ich po trzy z obu stron sieni, o skromnym wystroju i umeblowaniu. Tylko salon wyróżniał się starymi, dębowymi meblami i galerią portretów rodzinnych oraz jeden z pokojów gościnnych, zwany „szwedzkim” ze względu na znajdujące się w nim meble, wykonane wprawdzie w Hruszowej, ale według wzorów przywiezionych przez Rodziewiczównę ze Szwecji. Pokój biblioteczny mieścił kilkusettomowy księgozbiór, w którym dominowała literatura piękna, jadalnię zaś zdobiła duża kolekcja porcelany polskiej i obcej, umieszczona w obszernym kredensie, oraz rzeźbione zydle ustawione wokół rozsuwanego stołu.
Ogród otaczający dwór trudno było nazwać parkiem, gdyż nie było w nim regularnie poprowadzonych alejek ani szpalerów drzew lub boskietów czy wypielęgnowanych rabat z kwiatami. Drzew, zarówno liściastych, jak i iglastych, było mnóstwo, ale rosły one porozrzucane dość chaotycznie, poprzeplatane drzewami owocowymi. Królował wśród nich 500-letni dąb „Dewajtis”, od którego nazwy wzięła tytuł najpoczytniejsza bodajże powieść Rodziewiczówny. W ogrodzie znalazła miejsce pasieka, której poszczególne ule nazwano imionami polskich królów i królowych oraz przeniesiona z lasu chatka, w której w 1911 r. autorka Lata leśnych ludzi mieszkała przez kilka tygodni ze swoimi przyjaciółkami.
Dąb "Dewajtis" |
Wybuch II wojny światowej zastał Marię Rodziewiczównę w Hruszowej. Kiedy 22 września 1939 r. wkroczył do niej oddział Armii Czerwonej, mieszkańcy wsi zawiązali jakiś bolszewicki komitet i oświadczyli Rodziewiczównie, że przejmują jej majątek. Zapewne wyrzuciliby ją z dworu albo postąpili jeszcze gorzej, jak to czynili w tym czasie białoruscy chłopi z polskimi ziemianami w okolicznych majątkach, gdyby nie interwencja sowieckiego oficera. Przyjęty przez właścicielkę hruszowskiego dworu chlebem i solą, przyznał się, że czytał niegdyś jej książki, chłopom zaś nakazał pozostawić pisarkę w spokoju. Maria Rodziewiczówna i Jadwiga Skirmunttówna zamieszkały w dwóch najmniejszych pokoikach, ale słysząc, co dzieje się z właścicielami położonych w pobliżu majątków, postanowiły opuścić Hruszową, tym bardziej że na ich oczach reszta pomieszczeń dworu została splądrowana, meble i inne znajdujące się w nich przedmioty rozkradzione, księgozbiór i archiwum spłonęły w ognisku rozpalonym na dworskim dziedzińcu. Nim jednak dojrzały do samodzielnego opuszczenia dworu, zostały pod eskortą odwiezione 7 października do Kobrynia. Stamtąd, używając fałszywych dokumentów, z pomocą młodej ziemianki, Wandy Malinowskiej, przedostały się w końcu grudnia do Generalnej Guberni, do obozu przejściowego w Łodzi, skąd wydobyła je zaprzyjaźniona rodzina Mazarakich i zabrała do swojego majątku w Żelaznej pod Skierniewicami. Z początkiem 1940 r. przeniosły się do Warszawy i w niej spędziły w bardzo ciężkich warunkach materialnych resztę lat okupacji. Po upadku Powstania Warszawskiego schorowana Maria Rodziewiczówna opuściła Warszawę i zatrzymała się ponownie w Żelaznej u Aleksandra Mazarakiego. Podczas pobytu w leśniczówce Leonów zapadła na zapalenie płuc i zmarła tam 6 listopada 1944 r. Pochowana początkowo na cmentarzu w Żelaznej, spoczęła ostatecznie 11 listopada 1948 r. w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach.
Tymczasem wkrótce po zakończeniu działań wojennych dwór w Hruszowej został zniszczony, na jego terenie zbudowano bazę remontową kołchozu, potem szkołę i budynki mieszkalne dla kołchoźników. Większość drzew w parku wycięto, również owocowych, zostawiając jednak liczący sobie ponad 500 lat „Dewajtis” i kilka innych wiekowych dębów i lip. W miarę upływu lat hruszowianie zapominali powoli o słynnej pisarce i dziedziczce z Hruszowej, tym bardziej że z każdym rokiem ubywało tych, którzy stykali się z nią osobiście. Nie czuli zresztą chyba potrzeby kultywowania pamięci o niej, obcej im klasowo i kulturowo. I zapewne nikt z mieszkańców wsi nie pamiętałby dzisiaj już o niej, gdyby nie rozpadł się ZSRR. Dzięki temu możemy teraz bez większych kłopotów przekraczać granicę polsko-białoruską, docierać bez przeszkód do najbardziej zapadłych białoruskich wsi i kontaktować się z ich mieszkańcami, mającymi często polskie korzenie, przypominając im zapomniane już przez nich wydarzenia i postaci, które odegrały niebanalną rolę zarówno w historii Polski, jak i Białorusi czy Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Tablica upamiętniająca Marię Rodziewiczównę |
Krążąc wokół dawnej siedziby Marii Rodziewiczówny, widzimy, że te kontakty odegrały pozytywną rolę również w Hruszowej. Jej mieszkańcy, nawet ci najmłodsi wiedzą już, kim była mieszkająca tu przed laty dziedziczka. Stało się to dzięki pamiątkowej tablicy, ufundowanej w 1994 r. przez Towarzystwo Miłośników Wołynia i Polesia z Warszawy, z napisem w języku polskim i białoruskim: Pamięci wielkiej polskiej pisarki Marii Rodziewiczówny (1864-1944) wdzięczni za jej twórczość, niniejszą ustawioną pod dębem „Dewajtis” tablicę fundują rodacy. A w szkole zbudowanej na dawnym dziedzińcu dworskim znalazło miejsce mini muzeum, w którym obok eksponatów etnograficznych znajduje się kącik poświęcony polskaj piśmiennicy.
Szkoła zbudowana na dawnym dworskim dziedzińcu |
W przewodniku Grzegorza Rąkowskiego „Czar Polesia” z 2001 r. przeczytaliśmy, że na odległym o 1 km od Hruszowej starym cmentarzu znajdują się odnowione ostatnio groby rodziców pisarki i jej starszej siostry Celiny. Jedziemy tam, żeby je zobaczyć. Szukamy ich jednak bezskutecznie, przeczesując kwartał za kwartałem. W końcu od napotkanych dwóch starszych kobiet dowiadujemy się, że rzeczywiście były tu kiedyś te groby, ale teraz już ich nie znajdziemy, bowiem kamienne nagrobki zostały z nich zabrane i zrobiono z nich schody w wiejskim sklepie.
Zawiedzeni wracamy do Hruszowej, żeby raz jeszcze zerknąć na to, co pozostało z dworu wydatnaj polskaj piśmiennicy. I znowu widzimy mizerne po nim ślady, a jedyną pociechą pozostaje „Dewajtis”, szumiący tak samo jak za czasów, kiedy siadywała pod nim Maria Rodziewiczówna.